• 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ciało narodowe i ciało rządowe
#1
Szanowne Państwo, Kochani Moi,

na zaproszenie Jego Magnificencji kard. prof. dr net. mgr gen. bryg. Ametysta Faradobusa chciałbym przedstawić pewną koncepcję z zakresu nauk o państwie, a dokładnie historii i filozofii państwa i prawa, licząc jednocześnie na owocną dyskusję, jak mniemam, ze strony wszystkich zainteresowanych.

Ten krótki wstęp, który za chwilę poczynię, wpisuje się z pewnością w aktualnie trwającą debatę ustrojową. Stąd tym bardziej zachęcam do komentarzy, zgłaszania pomysłów i polemiki.

Przedmiotowe zagadnienie, jak nietrudno się domyślić, ma woje źródło, a właściwie wprost pochodzi ze świata realnego. Mam nadzieję, że będzie ono jednak jedynie prowokującym przyczynkiem do dyskusji o sprawach bialeńskich.

Otóż, w pierwszych trzech dekadach XX wieku w Japonii, w obszarze podwalin pod ustrój państwa, wykształcił się pewien dychotomiczny podział: kokutai-seitaiKokutai tłumaczy się jako ciało/struktura/suwerenność narodowej. Instytucję tą w sensie teoretycznym (jako urząd), jak i fizycznym (dany piastun funkcji) ucieleśniał cesarz. Zdaniem konserwatystów,, a później także nacjonalistów japońskich, koncepcja ta miała genezę nadprzyrodzoną (po europejsku powiedzielibyśmy prawnonaturalną), gdyż cesarz pochodził od bogini Amaterasu. Kształt tej instytucji i jej znaczenie miało być dla Japonii wyjątkowe w skali świata. Ta "prawdziwa japońskość" wynikać miała z boskiego nadania, historii i kultury (jak pisał E. Burke w kontekście europejskim - tradycji) i ich roli dla ustroju państwa. Trzeba także wspomnieć, że stała się ona później podwaliną japońskiego nacjonalizmu, szowinizmu, totalitaryzmu i militaryzmu. 

Z kolei, zdaniem liberałów i lewicy (nieco upraszczając, tj. wrzucając do jednego worka) kokutai opierała się wprawdzie na wyjątkowej roli cesarza, ale brak ich zdaniem pierwiastka boskiego. Cesarz jest głową państwa i jako organ miał pozapolitycznie gwarantować ciągłość Japonii niezależnie od przyjętej formy rządu. Była to zatem koncepcja „świecka”, ale widać w niej elementy prawa naturalnego. 

Drugie pojęcie - seitai - oznacza ciało/strukturę rządu. Ta instytucja także jest składową ustroju państwa, ale ma ona rodowód prawnopozytywny (wynika z prawa stanowionego). A zatem rząd można ułożyć według swojej woli i potrzeb. I tak też w historii Japonii było: pierwotnie rządzili cesarze i ich dwór (a zatem mieli podwójną rolę), później regenci, dalej były rządy bakufu, czyli siogunów, w końcu zaś rząd utworzony na modłę zachodnią po restauracji Meiji. 

Jakie zatem mogłoby to mieć znaczenie dla Bialenii? Otóż moglibyśmy wyobrazić sobie, że Konduktor Państwa (obecnie prezydent, nazwa nie ma znaczenia) rządzi z sankcji patronalnej (element nadprzyrodzony) i sprawuje on urząd o źródle pozaprawnym, choć wpisanym do konstytucji deklaratoryjne (przepisy te nie tworzą normy) - bialeńskie kokutai. Jesteśmy bowiem w takim momencie dziejowym, że mamy ukształtowaną tradycję i rolę konduktora jako spoiwa i gwaranta istnienia Bialenii (z wyjątkiem Burbona-Conti - wypadek przy pracy, albo wręcz łże-konduktor). Reszta zaś instytucji miałaby swoje źródło w konstytucji (bialeńskie seitai). Na marginesie, podoba mi się wcześniej dyskutowana koncepcja komitetów. Oczywiście nie może obyć się bez pewnych, rozwiązywalnych jednak, problemów. Trzeba sobie bowiem odpowiedzieć na pytanie o zakres władzy (kompetencji i sfery imperium) konduktora oraz sukcesji. Czy prezydent ma być wybierany (opcja demokratyczna, ale raczej przecząca kokutai), czy też władza ma być przekazywana przez ustępującego piastuna (na przykład po upływie kadencji). 

Po tym wstępie serdecznie zapraszam wszystkich do dyskusji i wspólnej próby odpowiedzi na tak postawione pytania. Mając jednocześnie z tyłu głowy, że może być to jedynie ćwiczenie intelektualne z zakresu "gdybologii", bowierm powyższa koncepcja nigdy się w Bialenii nie zmaterializuje.
Karol Medycejski
* * *
Wielki Teolog, Mag i Jurysta
كبير اللاهوت والساحر والفقيه
[-] 2 użytkowników podziękowało za ten post:
  • Ametyst Faradobus, Andrzej Płatonowicz Ordyński
#2
(14-11-2022 14:48)Karol Medycejski napisał(a): Trzeba także wspomnieć, że stała się ona później podwaliną japońskiego nacjonalizmu, szowinizmu, totalitaryzmu i militaryzmu.
No i namówił.

Co do meritum, konduktorzy bialeńscy to z pewnością nadzwyczajna kasta ludzi, ciesząca się szczególnymi łaskami Patrona. Uważam jednak, że model republikański i kadencyjność głowy państwa dobrze się u nas sprawdzają. Przetrwaliśmy 9 lat, a największe kryzysy następowały wówczas, gdy próbowano zrezygnować z demokracji i/lub kadencyjności - taka była geneza niewoli sarmackiej. Dlatego o ile jestem zwolennikiem silnej pozycji ustrojowej prezydenta, a także otaczania go szczególnym, wykraczającym poza zwykłe standardy republikańskie, szacunkiem, nie jestem zwolennikiem uczynienia z niego monarchy (pod jakąkolwiek nazwą). Gdybyśmy zrezygnowali z bezpośrednim rządów Allaha na rzecz zwykłej monarchii, jaką mają inne narody, zgrzeszylibyśmy tak, jak starotestamentowi Izraelici. A nie chcemy chyba, by jakiś stolarz odebrał nam łaskę Patrona i oddał ją jakiejś innej dżamahiriji?

Cieszę się jednak, że poruszyłeś wątek pozycji prezydenta w nowym ustroju. Chcemy lepiej nawiązać do wzorców arabskich, do dżamahiriji, dlatego planujemy stworzyć komitety ludowe. Pamiętajmy jednak, że w dżamahiriji libijskiej de iure nie było dyktatora. Muammar Kaddafi był tylko skromnym Przywódcą Rewolucji 1. Września, i choć zakres jego ingerencji w funkcjonowanie państwa bywał nadmierny, gdyby nie inwazja Wielkiej Szatana, po jego śmierci nie byłoby kolejneg Przywódcy Rewolucji o quasi-dyktatorskich uprawnieniach. Nasz Przywódca Rewolucji Jan de Kaniewski opuścił mirkonacje, jak ja to mówię, zmienił miesce zamieszkania, więc nie możemy uczynić z niego odpowiednika Patrona. Uważam, że nikt z nas nie może rościć sobie praw do analogicznej władzy.

Moim zdaniem prezydent powinien być dalej tym, kim jest - kadencyjnym dzierżycielem całości władzy wykonawczej oraz majestatu państwa. Wszyscy jesteśmy tylko ułomnymi ludźmi, nie ma wśród nas Kaddafiego, ani nawet Baćki. Czego nie potrafi jeden konduktor, to może da radę zrobić następny. Jeden jest dobrym urzędnikiem, drugi ogarnia sprawy zagraniczne, trzeci potrafi rozkręcić aktywność, Dzięki temu, że wymieniamy się w Pałacu, Bialenia może się zmieniać i skupiać na różnych działaniach.

Nawiązując do nieistniejącego reala, jak do historii przeszedłby Putin, gdyby zakończył swoje rządy w 2008 roku, po zakończeniu dwóch kadencji prezydenckich? Jako wielki człowiek, który dźwignąć gospodarkę rosyjską, przywrócił godność narodu i trochę przyhamował oligarchów. Jak przejdzie do historii po tym gdy nie przestrzegał kadencyjności? Każdy wie. Jak przeszedłby do historii Napoleon III, gdyby pozostał tylko pierwszym prezydentem II Republiki i nie przeprowadził zamachu stanu? Wreszcie, jak przedłby do historii Muammar Kaddafi, gdyby po oddaniu władzy nie ingerował dalej w rządy nad Libią i skupił się tylko na intelektualnym rozwoju Trzeciej Teorii Światowej? Kolejna kwestia, o i ile lepiej wyglądałyby kraje Putina, Napoleona III i Kaddafiego, gdyby oni sami dali przykład umiarkowania i zaufali ludowi, że da radę sam podejmować słuszne decyzje?
#3
Po pierwsze dziękuję dla apl. r. mgr. Karola Medycejskiego za ciekawą prelekcję i za punkt wyjścia do dyskusji.

Przeczytałem całość kilka razy i zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób można by hipotetycznie zaimplementować u nas coś z tych kińskich rozwiązań. Odniosę się jednak na wstępie do czegoś, co powiedział profesór Ordyński.


Cytat:Przetrwaliśmy 9 lat, a największe kryzysy następowały wówczas, gdy próbowano zrezygnować z demokracji i/lub kadencyjności - taka była geneza niewoli sarmackiej.

Z jednej strony tak, a z drugiej wydaje mi się, że mamy od dłuższego czasu problem w postaci wybierania konduktora na siłę. Czasami zdarza się, że po prostu w danym momencie nie ma chętnych. Innym razem jest jeden kandydat (przykład mojej najdłuższej prezydentury) i wybory stają się teatrzykiem, co w sumie może mieć swój urok. Dlatego w koncepcji przedstawionej przez Karola zacząłem szukać elementów, które być może pomogłyby nam w uzdrowieniu pozycji głowy państwa.

Z autopsji dodam, że nieodłączną częścią urzędu wirtualnego prezydenta są... obowiązki. Jakby to nie zabrzmiało to właśnie w tym, że konduktor siłą rzeczy musi najwięcej i musi cały czas jeśli nie działać to przynajmniej czuwać i być na bieżąco upatrywałbym przyczyny kadencyjności i wprowadzenia dosyć krótkich kadencji. Czy jednak prezydent musi być zawsze tym głównym? Być może faktycznie lepiej, aby był takim jakby kokutai?

Do głowy przychodzą mi dwa rozwiązania. Być może któreś z nich Was zainteresuje.

1. Pójście w stronę systemu kanclerskiego / modelu irańskiego

W Bialenii był kiedyś premier, ale to był tak naprawdę krótki epizod. Może jednak źle go wtedy pomyśleliśmy? Pierwszy pomysł polegałby więc na tym, że Prezydent panowałby dłużej (rok? ile zechce?), ale miałby też mniej obowiązków. Pełniąc funkcję mediatora i ojca narodu, dzierżyciela mandatu ludu i wybrańca Patrona wypełniałby niektóre funkcje ceremonialne, a do polityki bieżącej wtrącałby się tylko wtedy, gdy byłoby to konieczne. W zasadzie takie połączenie Najwyższego Przywódcy Iranu z Księciem Sarmacji. Przywódcą bieżącym (seitai) byłby premier i tu można by świadomie dopuścić model włoski: rządy zmieniałyby się często, a aktualny premier byłby wyrazicielem bieżących nastrojów społecznych. Dzierżyłby rzeczywisty ster państwa, ale w każdej chwili mógłby zejść ze sceny i przekazać ów ster komuś innemu na miesiąc, dwa albo trzy.

System ten niekoniecznie musiałby mieć postać demokracji parlamentarnej: poszczególni premierzy mogliby rządzić dekretami, ewentualnie dawanymi do podpisu prezydentowi (wówczas pojawiałaby się ważna instytucja prezydenckiego weta).

2. Wzmocnienie pozycji Prezydenta

Realizację tej wizji widziałbym w duchu przyświecającym nam w czasie prac nad przyszłą konstytucją. W szczególności proponuję zwrócić uwagę na pomysły przesłane przez Hewreta.

W tym przypadku Prezydent miałby dużą władzę, ale jego rolą byłoby bardziej jej strzeżenie, a nie bycie wszędzie. Prezydent wydawałby dekrety z mocą ustawy, a jako strażnik i ojciec narodu sprawowałby pieczę nad wojskiem i polityką zagraniczną. Jednocześnie życie codzienne toczyłoby się głównie w regionach, debaty nad zmianami (także prawnymi) trwałyby w komitetach. I znowu: konduktor reagowałby w przypadku konieczności, rzadko, a na co dzień zajmowałby się sprawami najważniejszymi. Komitety centralne i regionalne byłyby seitai, a Prezydent - kokutai.

Obydwa pomysły mają jedną wadę: konieczność znalezienia odpowiedniego kandydata. Mi jest obecnie trudno wskazać osobę, którą cały naród zaakceptowałby jako takiego właśnie ojca. Być może jednak się mylę.
prof. dr net. mgr gen. bryg.
Ametyst Faradobus

Wiceprezydent i Eksprezydent Republiki Bialeńskiej, Rektor Uniwersytetu Bialeńskiego,

[Obrazek: 85_13_12_22_10_32_48.png]
#4
Bardziej mi odpowiada wzmocnienie pozycji Prezydenta.
Wielce Błogosławiony Aleksander
Metropolita Wolnogradzki i całej Bialenii

[Obrazek: 819cd10cc1716d615ff1d342dcacadd9.png]


#5
Zgadzam się - nieironicznie - z Panem Czerepachem.
[-] 1 użytkownik podziękował za ten post:
  • Aleksander (Czerepach)
#6
Trochę w ramach próby wrzuciłem prelekcję na stronę:

https://gov.bialenia.org.pl/noty/cialo-n...o-rzadowe/

Stopniowo będę się starał tak robić ze wszystkimi wykładami i prelekcjami.
prof. dr net. mgr gen. bryg.
Ametyst Faradobus

Wiceprezydent i Eksprezydent Republiki Bialeńskiej, Rektor Uniwersytetu Bialeńskiego,

[Obrazek: 85_13_12_22_10_32_48.png]
#7
Dziękuję uguem za te wypowiedzi. Z Andrzejem już żeśmy o tym rozmawiali poza tym forum i oczywiście rozumiem jego obiekcje. Niemniej, nadal podtrzymuję propozycję implementacji kokutai w modelu takim, że prezydent jest mianowany na sześciomiesięczną (lub dłuższą) kadencję przez ustępującego poprzednika. W przypadku gdyby nie było innych chętnych lub piastun uznał, że nikt się nie nadaje lub chce one piastować dalej ten urząd, to składałby on wniosek do właściwego komitetu i przeprowadzałoby się głosowanie. Gdyby taki prezydent nie uzyskał wymaganej większości (do ustalenia jej skala), to przeprowadzane byłyby normalne wybory. Byłby to zatem model mieszany z dominującym pierwiastkiem nominacyjnym.

W tym modelu widziałbym zatem jak największe ograniczenie kompetencji prezydenta, z wyjątkiem stanów nadzwyczajnych, podczas których mogłyby zostać one rozszerzone, podług wyboru ustrojodawcy, aż do pełnej dyktatury - co już zresztą w tym aspekcie przerobiliśmy.

Nie jestem zatem przekonany ani do modelu semi-prezydenckiego (pi razy drzwi pierwszy wskazany przez Ametysta), ani prezydenckiego (obecnego lub według propozycji numer dwa). Oddałbym raczej więcej władzy w ręce komitetów i regionów. Tym bardziej, że pojawiają się narzekania na brak atrakcyjności polityki - to by ją wymusiło. A gdyby nastąpił nagły pomór, co zdarza się okresowo, to po to byłby wytrych w postaci stanów nadzwyczajnych.
Karol Medycejski
* * *
Wielki Teolog, Mag i Jurysta
كبير اللاهوت والساحر والفقيه
#8
@Akrypa Ali Shariati i @Joahim-von-R optowali chyba za umocnieniem roli komitetów. Jeśli będzie wola iść w tę stronę to rzecz jasna nie będę oponował, zwłaszcza że dopiero piszemy nową konstytucję.
prof. dr net. mgr gen. bryg.
Ametyst Faradobus

Wiceprezydent i Eksprezydent Republiki Bialeńskiej, Rektor Uniwersytetu Bialeńskiego,

[Obrazek: 85_13_12_22_10_32_48.png]
[-] 2 użytkowników podziękowało za ten post:
  • Andrzej Płatonowicz Ordyński, Joahim-von-R
#9
(25-11-2022 13:57)Karol Medycejski napisał(a): Niemniej, nadal podtrzymuję propozycję implementacji kokutai w modelu takim, że prezydent jest mianowany na sześciomiesięczną (lub dłuższą) kadencję przez ustępującego poprzednika.
Sześciomiesięczna kadencja nawet ma poparcie poparcie społeczne, w tym moje. W sprawie mianowania przez poprzednika też można zrobić ankietę, ale ja sam mam spore wątpliwości. Myślę, że "największa republika polskiego mikroświata" powinna pozostać demokratyczna.

Cytat:W tym modelu widziałbym zatem jak największe ograniczenie kompetencji prezydenta, z wyjątkiem stanów nadzwyczajnych, podczas których mogłyby zostać one rozszerzone, podług wyboru ustrojodawcy, aż do pełnej dyktatury - co już zresztą w tym aspekcie przerobiliśmy.

Nie jestem zatem przekonany ani do modelu semi-prezydenckiego (pi razy drzwi pierwszy wskazany przez Ametysta), ani prezydenckiego (obecnego lub według propozycji numer dwa). Oddałbym raczej więcej władzy w ręce komitetów i regionów. Tym bardziej, że pojawiają się narzekania na brak atrakcyjności polityki - to by ją wymusiło.

Ja generalnie też przychylam się do wzmocnienia pozycji komitetów i regionów, ale skoro już chcemy zmierzać w kierunku kaddafistowskiej demokracji bezpośredniej, to tym bardziej nie rozumiem, dlaczego urząd prezydencki miałby przyjąć jakiś model anokratyczny. Nie rozumiem, ale mogę się domyślać, że prezydent miałby być takim strażnikiem racji stanu i bronić państwo przed ochlokracją - może być w to uwierzył, gdyby prezydentami nie były już osoby takie jak Aleksandra Dostojewska, Antoni Kacper Burbon-Conti, Mardred Jakub von Salvepol – Nova Vita  i Michael Wolferine. Niestety, nie każdy prezydent jest katechonem.
#10
Cytat:Nie rozumiem, ale mogę się domyślać, że prezydent miałby być takim strażnikiem racji stanu i bronić państwo przed ochlokracją

Zasadniczo taka jest idea, co może niezbyt precyzyjnie wskazałem w słowie wstępnym.

Cytat:może być w to uwierzył, gdyby prezydentami nie były już osoby takie jak Aleksandra Dostojewska, Antoni Kacper Burbon-Conti, Mardred Jakub von Salvepol – Nova Vita  i Michael Wolferine. Niestety, nie każdy prezydent jest katechonem.

Jest to słuszna uwaga, bo były to przykre "wypadki przy pracy". Jednakże wypadki powstałe w procesie demokratycznym... W obecnym gronie szansa, że któryś z oligarchów ustępujących prezydentów z aktualnego grona wybierze kogoś pokroju AIDS lub Burbona jest iluzoryczna.
Karol Medycejski
* * *
Wielki Teolog, Mag i Jurysta
كبير اللاهوت والساحر والفقيه




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości